Dość często spotykam się z przekonaniem, że bardzo ważna w wychowaniu i nauczaniu dzieci jest konsekwencja. Rodzice dość często słyszą od specjalistów, że powinni być konsekwentni. Od wprowadzenia konsekwencji zaczyna się wychowanie w ogóle. Brak konsekwencji równoznaczny jest z brakiem jakichkolwiek oddziaływań wychowawczych. Nauczyciele porażki wychowawcze najczęściej sobie wyjaśniają niekonsekwencją. Konsekwencja jest często, w moim odczuciu, najważniejszym postulatem środowiska wychowawców i specjalistów zajmujących się terapią, nauczeniem i wychowaniem dzieci. Tylko konsekwentne oddziaływania przynoszą efekt.
Pozwolę sobie na całkowite niezgodzenie się z tą tezą. Moim zdaniem konsekwencja jest bardzo mało przydatna w nauczaniu, wychowaniu i terapii dzieci i młodzieży. Być może znajdą się sytuacje, w których jakaś forma konsekwencji byłaby cnotą, ale to absolutny margines możliwych reakcji. Czy to znaczy, że dużo lepsza od konsekwencji jest niekonsekwencja? Niekonsekwencja kojarzy nam się z brakiem jakiegokolwiek wychowania. Chciałbym głosić pochwałę niekonsekwencji, choć z zastrzeżeniem, że istotna jest nie tyle niekonsekwencja w ogóle, ale treść niekonsekwencji. Pozytywne skutki wychowawcze i edukacyjne przynosi tylko niekonsekwencja w ważnych oddziaływaniach edukacyjnych czy wychowawczych. Nie każda niekonsekwencja jest dobra! Musi być ona efektem istotnych przemyśleń, a nie przypadku! Niekonsekwencja wymaga mądrości i wiedzy, czyli tego co nie jest konieczne przy postępowaniu konsekwentnym, które jest dość mechanicznym i powtarzalnym z natury rzeczy.
Przyjrzyjmy się trochę historii oddziaływań terapeutycznych. Jak zaczynałem trzydzieści lat temu przygodę z terapią dzieci, generalnie terapeuci zalecali rodzicom malutkich dzieci ciężką, systematyczną, codzienną pracę rehabilitacyjną. Dziś, po wielu badaniach naukowych wiadomo, że lepsze efekty przynosi terapia mniej intensywna. Rehabilitanci dzisiaj zalecają rodzicom małych dzieci ćwiczenia 2-3 razy w tygodniu. Układ nerwowy dziecka potrzebuje czasu na zasymilowanie bodźców i dlatego trzydzieści lat temu dzieci rodziców mniej konsekwentnych w działaniu rehabilitacyjnym, wychodziły na tym lepiej, niż dzieci rodziców konsekwentnie realizujących zalecenia rehabilitantów.
Najbardziej konsekwentni są rodzice o postawie nadmiernie wymagającej. Z żelazną konsekwencją realizują wszystkie zalecenia specjalistów. Czy rodzice o tej postawie stanowią wzór prawidłowego wychowania dzieci? Wszystkie rodzicielskie postawy negatywne charakteryzują się pewną konsekwencją w wychowaniu. Ta sztywność jest decydująca w ocenie danej postawy. Najmniej konsekwentni są rodzice o postawach pozytywnych – łatwo zmieniający swoje postępowanie pod wpływem wielu różnych okoliczności!
Konsekwencja wymaga uznania jakiś nadrzędnych zasad, którym konsekwentnie jest się wiernym. Konsekwencja najczęściej służy uzyskaniu jakiegoś efektu wychowawczego polegającego na tym, że dziecko zacznie się zachowywać, tak jak chce rodzic. Ta próba konsekwentnego wyrzeźbienia dziecka według własnych wyobrażeń i oczekiwań, stanowi moim zdaniem ślepą uliczkę i jest przykładem bardzo złego pomysłu na terapię, wychowanie czy nauczanie. To nie może polegać na tym, że rola nauczyciela, terapeuty czy rodzica polega na formowaniu dziecka wg swoich wyobrażeń, chociażby najbardziej szczytnych. Niekonsekwencja rodziców o postawach pozytywnych ma swoje źródło, także w zrozumieniu, że dobre rodzicielstwo nie polega na próbach wpływania na dziecko zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. Dobre rodzicielstwo (i dobra pedagogika) polega na tworzeniu przyjaznej dziecku przestrzeni, w której będzie mogło się rozwijać samo, we wsparciu dorosłych, którzy mu w tym będą towarzyszyć.
Myślę, że wiele o potrzebie bycia konsekwentnym mogliby powiedzieć behawioryści. Ale moje obserwacje tego rodzaju terapii dobitnie uświadamiają mi, jak bardzo konsekwencja uwiera behawiorystom. Można powiedzieć, że postęp behawioryzmu polega na byciu coraz mniej konsekwentnym. Podam dwa przykłady. Podstawową metodą terapii behawioralnej jest metoda wyodrębnionych prób. To inaczej słynna behawioralna procedura, której poddawane są dzieci. W kontrolowanych warunkach behawiorysta stara się z aptekarską dokładnością zrealizować receptę na zmianę wg określonego zachowania. Naukowo ustalone czynniki mają być gwarancją na sukces tj. zmodyfikowanie zachowania dziecka wg oczekiwań terapeuty. Konsekwentne stosowanie się do zasad jest warunkiem sukcesu. Ale tylko do momentu, w którym uczoną czynność, behawiorysta zechce przenieść ze swojego gabinetu do realnego życia. Jak sprawić, żeby to, co zostanie wypracowane w laboratorium (a tym w istocie jest metoda wyodrębnionych prób) działało w rzeczywistym środowisku dziecka? Co zrobić, żeby zdjąć kontrolę nad dzieckiem, a ono nadal będzie zachowywało się zgodnie z życzeniami behawiorysty? Do tego mają służyć tzw. procedury generalizacji. Czym są procedury generalizacji? Są niczym innym jak stopniowym wprowadzaniem niekonsekwencji do nauczania. Kiedyś behawioryści mieli taki pomysł na terapię, że najpierw uczyli konkretnej czynności, a później starali się ją zgeneralizować. Ale to słabo wychodziło, więc dzisiaj starają się wprowadzać genaralizację już od początku procesu nauczania danej umiejętności. W praktyce oznacza to wprowadzenie do nauczania niekonsekwencji już od początku! Dzieci uczą będą uczyć się skuteczniej jak metodę wyodrębnionych prób zepsujemy pewną dozą niekonsekwencji i to już od samego początku!
Jeszcze ciekawsze wydaje mi się to, że wymagająca pewnej konsekwencji praca metodą wyodrębnionych prób, nie działa w ogóle przy uczeniu pewnych umiejętności. Dziś, jako równorzędną, behawioryści uznają metodę nauczania incydentalnego (sytuacyjnego) w której o konsekwencji nie można mówić – gdyż musi ona zaczynać się z inicjatywy dziecka i nie może kończyć się wzmocnieniem, chociażby w postaci pochwały. Wszystko w płynie! 🙂
Pochwały! Konsekwentnie chwalić dzieci? Nie ma takiej pedagogiki, która by to zalecała. Hanna Olechnowicz używała określenia „dziecko uzależnione od aprobaty dorosłego” jako pejoratywnego określenia stanu dziecka konsekwentnie chwalonego. To behawioryści ustalili prawa właściwego wzmacniania – chwal nowo uczoną umiejętność prawidłowo wykonaną – dwa trzy razy, a potem nieregularnie (niekonsekwentnie!) coraz rzadziej. Tak, tak! – najlepiej chwalić jest niekonsekwentnie – jeśli już.
No dobrze, ale jakieś zasady w wychowaniu być muszą! Wszyscy o tym wiedzą, że dziecko dobrze się wychowuje, gdy dorośli potrafią wyznaczyć jakieś granice, normy, reguły.
Wszyscy rozumieją, że jak są granice, to i muszą być konsekwencje ich przekraczania!
Ja tak nie myślę. Sądzę, że rodzice/nauczyciele powinni ustanawiać zasady. Powinni to robić w porozumieniu z dziećmi – czyli nie arbitralnie, ale po rozmowie, po wysłuchaniu dzieci. Ani rodzina, ani szkoła nie powinny być demokratyczne i nie o to chodzi, żeby pozwolić dzieciom na rządzenie, ale o to aby wysłuchiwać ich racje i tłumaczyć im swoje. Rodzic i nauczyciel powinien zasady wyraźnie wyartykułować w tzw. języku osobistym. Co to znaczy? Oznacza to, że zasady nie powinny być wyciągnięte z książek, ale wynikać z często subiektywnych poglądów dorosłych. Najważniejsze jest to, aby poglądy rodziców na temat tego jak ma układać się życie w rodzinie były związane z autentycznymi potrzebami/uczuciami/poglądami rodziców. Podobnie w klasie szkolnej nauczyciel autentycznie musi określić co mu w duszy siedzi i w związku z tym czego oczekuje. W jednej rodzinie głośna gra na gitarze po 21 może się rodzicom nie podobać, a w drugiej może nie przeszkadzać. Ważne jest, aby zasada „Nie można grać po 21” wynikała z prawdziwych powodów, a nie była jedynie emanacją zasady, że przecież jakieś zasady muszą być, bo to wychowawczo słuszne.
Jeżeli zasady mają być emanacją tego co wychowawcy w duszy gra – to nie mogą być one sztywne – bo nam wszystkim różnie gra w różnym czasie. Być może rodzicowi dziś będzie przeszkadzać, że dziecko gra na gitarze o 20 i dlatego to powie: „Nie chcę, abyś teraz grał na gitarze!” „Ale wczoraj grałem i ci nie przeszkadzało” „To prawda, wczoraj mi nie przeszkadzało, ale dzisiaj boli mnie głowa więc przestań grać”. Jest to niekonsekwentne zachowanie rodzica, ale jak najbardziej słuszne!
Kiedy zwracamy się poleceniem do dzieci, mówmy o sobie tzw językiem osobistym – co my chcemy (ja chcę). Nie zwracajmy się do dzieci językiem anonimowym, przyklejając im etykietę np. osoby niewrażliwej: „Nie widzisz, że głowa mnie boli? Musisz grać teraz?”
Zasady, jeśli mają być autentyczne muszą być płynne. Jeśli nie są autentyczne, będą sztywne i wychowawczo szkodliwe.
No dobra, jeśli piętnastolatka złamie zasady wyrażające autentyczne przekonania rodziców i wróci do domu od koleżanki o 23 zamiast o 21 jak obiecała i w dodatku nietrzeźwa?
Moim zdaniem, nie jest dobrą reakcja rodziców – „ Co robisz! Szlaban na wychodzenie przez dwa miesiące!” Po pierwsze należy dziecko położyć do łóżka. Jeżeli jest zmieszana i zastudzona złamaniem zasad, to w zasadzie lekcję wychowania już dostała. Im rodzice łagodniej postąpią tym mniejsze będą szanse na to, że to się powtórzy. Być może za dwa dni, jak emocje opadną, trzeba będzie z dzieckiem o tym porozmawiać – wysłuchać tego co ma do powiedzenia i powiedzieć mu co sami jako rodzice przeżywamy. Konsekwentne wyciąganie konsekwencji doprowadzi do tego, że dziecko coraz częściej będzie z dorosłymi grać w czyje na górze. Żeby spacyfikować zbuntowaną nastolatkę trzeba użyć brutalnej siły. Zazwyczaj rodzice nie mają w arsenale takich środków wychowawczych, a gdyby mieli i potrafili by podporządkować sobie córkę, to muszą odpowiedzieć sobie na pytanie czy chcą wychować dziecko im podporządkowane czy też wrażliwe na innych – w tym także na ich rodzicielskie potrzeby i uczucia.
Zasady muszą być! Muszą być płynne, jeśli mają wynikać z autentycznych osobistych potrzeb rodziców! Konsekwencji być nie musi. Konsekwencje przynosi życie, rodzice już nie muszą.
Życie i wychowanie nie lubi bezmyślnych schematów, a takim jest w wychowaniu konsekwencja.
Chcesz więcej informacji? Zapraszamy do wzięcia udziału w jednym z naszych szkoleń