Jak wiele mogę się dowiedzieć od mojego psa. Jak chce wyjść na dwór potrafi to pokazać sugestywnie kręcąc się koło drzwi. Robi to tak, że nikt nie ma wątpliwości czego chce. Jak o piątej rano ktoś wychodzi z domu, to na wszelki wypadek chowa się za stół, bo to jeszcze nie jego godzina. Jak na spacerze nie chce już iść dalej, wielokrotnie zachodzi mi drogę i patrzy w oczy. To tylko nieliczne przykłady.
Pies mówi mową ciała. Robi to bardzo sugestywnie. Tego typu komunikacja jest jednak przez nas specjalistów u dzieci niedoceniana, choć moim zdaniem jest najważniejsza i podstawowa. Cóż z tego, że nie opiera się na jakimś kodzie komunikacyjnym? Jakbym nauczył mojego psa naciskania zielonej lampki gdyby chciał wyjść na dwór, to cokolwiek by realnie zyskał? Jakąś korzyść by odniósł?
Odnoszę wrażenie, że wielu z nas pracujących nad rozwijaniem komunikacji u dzieci zupełnie pomija lub marginalizuje ten rodzaj komunikacji. Dopiero jak nauczymy dziecko np. naciskania jakiegoś komunikatora gdy chce jeść, to mamy poczucie sukcesu, choć wcześniej dziecko robiło to po swojemu. My jednak chcemy, żeby robiło po naszemu! Tylko po co?
To taki straszny błąd w myśleniu o wychowywaniu dzieci! Uważamy, że powinniśmy je rzeźbić wg naszych pomysłów. Potrafimy w to wkładać wiele pracy i oceniać się po naszej skuteczności.
Warto pomyśleć, czy zamiast uczenia dzieci jakiegoś kodu komunikacyjnego nie lepiej by było uważnie reagować na różnorodne komunikaty jakie wysyła dziecko? Jak będziemy na nie uważni, to dziecko samo wymyśli sobie taki sposób komunikowania swoich potrzeb, który będzie dla niego najwygodniejszy i najbardziej funkcjonalny. Tylko czy my specjaliści lubimy sytuacje jak dziecko robi coś samo?