Ostatnio, coraz częściej zastanawiam się nad tym czym jest więź i dlaczego jest to ważny czynnik w pracy z osobami z niepełnosprawnościami.
Generalnie coraz bardziej przychylam się do zdania, że więź jest „pasem transmisyjnym” umożliwiającym zmianę w funkcjonowaniu ucznia w każdej terapii w tym także np. terapii behawioralnej. Bez relacji uczuciowej pomiędzy uczniem i nauczycielem nie ma nauczania. Zawsze jakaś ta relacja/więź jest, lecz im jest słabsza, tym skuteczność nauczania/terapii maleje.
Terapia więzi, sama w sobie, może stanowić cel pracy, lecz jest to sytuacja bardzo wyjątkowa. Terapia więzi jest zazwyczaj likwidacją wąskiego gardła, które utrudnia lub uniemożliwia nauczenie ucznia często bardzo podstawowych umiejętności np. samodzielnego jedzenia, mycia zębów, ścielenia łóżka, ale także mowy, współpracy z rówieśnikami itp.
Terapia więzi nie polega wcale na tuleniu i głaskaniu dzieci. Niestety, wielu terapeutów i nauczycieli tak ją sobie wyobraża i niektórzy ją tak realizują. W książce Elaine Weitzman i Janice Greenberg „Razem uczymy się mówić” (Gdańsk 2014) tak postępujących nauczycieli autorki określają mianem: „Nauczyciel-Zabawiacz”. Taki nauczyciel – zazwyczaj rozbawiony i radosny, stara się uzyskać od dziecka jakąś reakcję rozbawienia i zadowolenia. Tulenie i głaskanie dzieci, to jeden z atrybutów takiego nauczyciela. Ale tak jednak nie buduje się więzi!
Terapia więzi, to złożony proces, którego istotą jest reagowanie na inicjatywy (inicjatywy komunikacyjne) dziecka. To co buduje więź, to reagowanie na siebie. W pierwszej kolejności reagowanie nauczyciela-terapeuty na ucznia.
Bardzo wyraźnie trzeba zaznaczyć, że chodzi nie o reakcje na te zachowania dziecka, które z punktu dorosłego są
1. nieprawidłowe, czyli w których dziecko nie robi tego co chce dorosły (Nie biegaj! Gdzie tam włazisz!? Oddaj mu tą łopatkę!) lub
2. prawidłowe, w których robi to co chce dorosły (Pięknie ułożyłeś puzzle, Brawo! – jak ładnie zjadłeś obiadek!).
Jeżeli patrzymy na dziecko pod katem tego czy robi lub nie to co my chcemy, to znaczy, ze go nie widzimy! Najważniejsze inicjatywy jakie ma dziecko, nie są przecież związane z tym co my akurat chcemy lub nie. Wszystko co jest najważniejsze w życiu dziecka nie jest związane z naszymi oczekiwaniami. Patrząc na dziecko przez okulary naszych oczekiwań, odcinamy się od niego. Dajemy mu odczuć, że nas nie zaciekawia, że nic ważnego samo z siebie nie jest wstanie przeżyć. Ważne jest tylko to co chce lub nie opiekun/terapeuta/rodzic.
Jednym z możliwych sposobów przyjmowania (zauważania) inicjatyw dzieci jest odzwierciedlanie w zachowaniu zachowania dziecka. Taki proste małpowanie tego co ono robi. Taka reakcja dorosłego daje dziecku odczuć, że go widzimy. Ale nie tylko – jest to także najprostszy sposób modelowania naśladownictwa. Naśladując dziecko uczymy je naśladować nas!
Naśladowanie dziecka, to także dostrojenie się do jego uczuć. Proces „podążania za dzieckiem” jest procesem emocjonalnym. Po to zauważamy dziecko, aby ono zaczęło zauważać nas. Po to reagujemy (także emocjami) na dziecko, aby ono zaczęło reagować na nas.
Naśladownictwo to najlepszy, najbardziej powszechny i uniwersalny sposób uczenia się wszystkiego. Jeśli zadziała ten „pas transmisyjny”, to możliwości opanowywania nowych umiejętności wzrosną w zawrotnym tempie. Dzieci zaczną uczyć się same, patrząc na innych wokół.
Jak nauczyłem się od behawiorystów uczenie przez naśladownictwo (imitację) nie wymaga stosowania wzmocnień, np. pochwał. Naśladownictwo jest samowzmacniające. Jeżeli dziecku uda się wykonać czynność podobnie jak ten, którego obrało jako wzór (mistrza!), to nie potrzebuje żadnego „brawo!”, aby chcieć dalej wykonywać nauczoną czynność. Uczenie przez naśladownictwo nie wymaga stosowania procedur generalizacji!
Terapia więzi to dla wielu dzieci, wrota do opanowania wielu umiejętności. Terapia więzi to proces stawania się mistrzem dla swojego ucznia – godnym naśladowania.
Nie opisałem oczywiście całości zagadnienia. Dla mnie na przykład zaskakujące było okrycie, że „terapia więzi” czasem wymaga zdominowania dziecka (bycia dyrektywnym, oceniającym) a nie tylko „podążającym za” i modelującym nowe zachowania. (bycia niedyrektywnym i niedoceniającym). Widać to bardzo w pracy nad zachowaniami trudnymi. Ale może o tym napiszę w innym wątku….
Jeżeli macie jakieś pytania to pytajcie.
Jeśli macie jakieś uwagi, spostrzeżenia, to się podzielcie – będzie mi bardzo miło!